Moja szczególna afekcja dla szerszeni jest szeroko znana w kręgu bliskich. Działam niczym neodymowy magnes na szerszenie. Gdziekolwiek się pojawię, choćby był to Biegun Południowy, w jakiś tajemniczy acz niezawodny sposób – pojawiają się szerszenie. Miałem wiele przygód, mnóstwo spotkań, bez liku okazji żeby przyjrzeć się tym stworzeniom. Oczywiście większość wspomnianych sytuacji była przesycona adrenaliną. Uciekałem przed szerszeniami w wysokich górach, polowałem na nie (a one na mnie) na środku wielkiego jeziora, triumfowałem ze zwiniętą gazetą w niejednym pomieszczeniu. Poniższa, krótka opowieść traktuje o moim najdziwniejszym spotkaniu z przedstawicielem tego gatunku.
Pewnego wiosennego dnia jechałem zwyczajnie do biura. Po drodze, skuszony zbyt dobrze mi znaną, wielką i żółtą literą „M”, zatrzymałem się na kawę. Podjeżdżając pod okienko z monitorem powiedziałem kasjerowi jaki napój uszczęśliwi mnie najbardziej. Poznałem cenę i zostałem poproszony o podjechanie do kolejnego okienka. Grzecznie opłaciłem swoje zamówienie, podziękowałem i przetoczyłem się pod okienko odbioru. Kątem oka, po stronie pasażera, tuż za oknem zauważyłem niepokojący ruch. Relatywnie niewielkie, zwarte gabaryty i gwałtowny charakter lotu – wykluczały ptaka. „Znalazł mnie” – pomyślałem, po czym błyskawicznie pozamykałem wszystkie okna. Zauważyłem, że pan obsługujący wydania – zwrócił uwagę na zamieszanie w moim aucie. Szerszeń również postanowił baczniej mi się poprzyglądać. Usiadł na krawędzi okienka, w którym za chwilę miała się pojawić ręka podająca mi kawę. Ręka, jak w większości przypadków, była przytwierdzona do tułowia, z którego za pośrednictwem szyi wystawała głowa. Ta oto, profesjonalnie uśmiechnięta głowa, za chwilę miała znaleźć się w bezpośrednim sąsiedztwie krwiożerczego owada. Musiałem działać.
Kelner zbliżał się do okienka. Szerszeń czekał cierpliwie. Uchyliłem okno, żeby ostrzec nieświadomego człowieka o grożącym mu niebezpieczeństwie. Soczyście gestykulując, wykrzyczałem „Proszę uważać! Szerszeń siedzi na okienku!”. Człowiek ewidentnie mnie nie zrozumiał. Jedyny skutek jaki udało mi się odnieść to upewnić go, że ma do czynienia z kompletnym wariatem. Pytanie tylko jakim typem wariata byłem: krępującym, śmiesznym czy niebezpiecznym. Mi jednak w dalszym ciągu bardziej zależało na uratowaniu mu życia niż własnej reputacji. Zbierając się na szczyt odwagi, uchyliłem okno o dodatkowe centymetry i zdecydowanie, głośno wyartykułowałem: „Kojarzy pan szerszenie? Takie duże? Groźne?”. Nic lepszego nie przyszło mi do głowy, poza tym ten lapidarny przekaz okazał się skuteczny, bo pan po krótkiej pauzie odpowiedział „Tak?”, po czym posłusznie powiódł wzrokiem we wskazaną przeze mnie palcem stronę.
Szerszeń w międzyczasie znudził się oczekiwaniem i postanowił odlecieć, zakładam – by zająć się innymi, ważnymi dla szerszeni sprawami. Wzrok kelnera trafił zatem na ramę okna, na której nie było nic szczególnego, żadnego groźnego owada, ani nawet cholernej muchy. Spojrzał na mnie czujnie i powoli podał mi kawę. Uchyliłem okno, zabrałem napój, rzuciłem szybkie i chłodne „dziękuję”, następnie pod czujnym okiem kelnera odjechałem. Po przejechaniu przeze mnie kilku metrów – szerszeń walnął w przednią szybę, a ja w panicznej próbie zamknięcia okna, dzielnie poparzyłem się kawą.
Wleciał nam jeden do pokoju wczoraj.
Pytał o Ciebie.
Powiedz mu, że między mną i nim wszystko skończone!